Czasem mam wrażenie, że wszystkie teksty powstałe o „szlachetności” cierpienia, zostały napisane przez tych co, ten stan znali tylko z teorii. Kiedy przychodzi prawdziwe cierpienie, ból - znika piękna kolorowa bańka jego szlachetności. Jest szara trudna rzeczywistość. Mówią dumnie: „cierpienie uszlachetnia”… naprawdę? Jak?, gdzie?, kiedy? Czy czuje się szlachetniejsza od koleżanki obok? NIE! Czuje się zmęczona, żeby nie stwierdzić, że umęczona. Pozbawiona siły do korzystania z codzienności. Mówią: „co nas nie zabije, to nas wzmocni” Czuje się mocniejsza? NIE! Wręcz przeciwnie. Czuje się bezsilna, z nosem przy ziemi, niemalże na kolanach, z  przygaszoną, a może już z zagrabioną nadzieją. Cierpienie ma odcień samotności, niezrozumienia. Olbrzymiego rozżalenia, rozgoryczenia, złości. Strachu i niepewności. Najlepszego komandosa rozkłada na łopatki. Powoli krok po kroku niszczy człowieka, burzy równowagę. Zasypuje największe pokłady optymizmu, radości, aż w końcu uśmiech zamienia na strach. Sprawia, że zaczynasz się bać, co będzie na miesiąc, za dzień, za chwilę…. Bezwstydnie, śmiejąc ci się w twarz przywłaszcza sobie harmonie Twojego wewnętrznego człowieczeństwa. Nie zgadzasz się na taki obrót rzeczy… ale nie wiele już możesz. Masz ochotę krzyczeć. Wywalić z siebie te wszystkie złe emocje i uczucia, wykrzyczeć światu jak bardzo jest Ci źle…. I? I nic? Bo nie potrafisz? Bo okazuje się, że cierpienie nie ma barwy, kształtu, smaku, zapachu by je opowiedzieć. Bo boisz się swoich myśli ? Wypuszczać więc powietrze i milczysz. Owszem wrzeszczysz, w osamotnieniu, w obawie, niezrozumieniu – do wewnątrz siebie.  Mówią też, że „cierpienie uczy mądrości, a mądrość – spokoju ducha”. Serio ?! Nie  czuje się ani mądra jakkolwiek, ani tym bardziej mój duch nie jest spokojniejszy. Niejaki Eurypides mawiał, że „ bez bólu i cierpienia nie istniejemy”. Z bólem i cierpieniem również nie istnieje. Nie istnieje w życiu, w codzienności… Istnieję jedynie fizycznie. Chodzę, oddycham tu i teraz jestem, ale bez wyrazu, bez życia w sobie.