
Ostatnie miesiące czegoś mnie nauczyły.
Czego? a no tego, że:
- Trzeba szanować czas. Minuty i godziny. Dni, tygodnie oraz lata. Szanować chwilę. Utracony staje się niedonadrobienia. Czas mija jak szalony, jak sprinter na olimpiadzie zdobywający kolejny rekord - kiedy chcielibyśmy, aby chwila trwała wiecznie i jak żółw się wlecze, gdy czegoś oczekujemy, gdy czekamy...
- W schemacie codziennego działania niezwykle ważny jest odpoczynek. Postój, zatrzymanie się, odsapnięcie. Chwila dla siebie. Chwila na pobycie sam na sam z sobą. Chwila na odnalezienie samego siebie. Człowiek, jego organizm fenomenalnie skonstruowana "machina"... Zatrzesz jeden z pozoru nic nie znaczący trybik i już nie działa tak jak powinien....
- Czy chcemy, czy też nie, choćbyśmy zaprzeczali przyzwyczajamy się do czyjejś obecności. Jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni, nawet gdy zaprzeczamy, że tak nie jest. Możemy krzyczeć, tupać nogami, że nikogo nie potrzebujemy, sami damy radę, ale to na nic bo w głębi serca potrzebujemy drugiego człowieka. Tak nas stworzono i nie zmienimy tego. Prędzej czy później będzie nam kogoś brakować.
- Rozstania, jakie one by nie były bolą. Wszystkie podobnie. Czy to na chwilę, czy na zawsze zawsze ukradkiem, cichaczem, niepostrzeżenie kradną jakąś cząstkę naszej duszy.
- "wiara łagodzi smutek, pociesza gdy serce płacze" zazwyczaj to jedyna nasza siła. Nasze wsparcie, nasza tarcza, nasze schronienie. Bez wiary, jakkolwiek pojmowanej, nasza codzienność, wszelki podejmowany trud nie ma sensu. Dla wiary nie ma spraw nie możliwych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz